Widok z koleby

Noc w kolebie

9. sierpnia był ostatnim dniem mojego urlopu. Dzień ten zapowiadał się pięknie, dlatego postanowiłam wykorzystać go jak najlepiej. Najwyższa pora wybrać się na nocny wypad w góry, pomyślałam. Nie zwlekając zbyt długo zapakowałam się i wyruszyłam. Po drodze mały przystanek w Nowym Targu, gdzie dołączył do mnie mój kolega Miłosz. Droga zajęła sporo czasu, niestety, korki na tym odcinku są dość częstym zjawiskiem.
Koło 19 dotarliśmy na parking i stanęliśmy przed dylematem. Iść pieszo 2 godziny do Ślązkiego Domu czy zapłacić 25 euro za wjazd samochodem, co wydawało się mało osiągalne ze względu na porę dnia. Gdy tak debatowaliśmy, zza zakrętu wyjechał samochód. Stwierdziłam, czemu nie i spróbowałam „złapać okazję”. O jak bardzo się ucieszyliśmy jak nieznajoma Czeszka z uśmiechem na twarzy zgodziła się nas podwieźć. Po drodze udzieliła nam jeszcze informacji, że wyżej wymienione bilety można zakupić przez Internet.
Gdy dojechaliśmy do kolejnego etapu wyprawy Słońce już zachodziło, nie tracąc czasu zaczęliśmy wspinaczkę na Polski Grzebień. Bardzo dobrze trafiliśmy. Ciepła, bezwietrzna noc, skała sucha i do tego piękna pełnia księżyca. Była to dla mnie nowość, nigdy wcześniej nie wędrowałam nocą w górach.

Zachód Słońca

Dla zachowania bezpieczeństwa do plecaka zapakowałam czołówkę co było niezbędne przy podejściu przez łańcuchy i klamry. Adrenalina mega. Dość szybko udało się zdobyć Polski Grzebień, gdzie zrobiliśmy mały przystanek.

Znacznik szczytu Polski Grzebień Wojażerka z pasją
Szczyt Polski Grzebień zdobyty

Noc mieliśmy spędzić w kolebie przy Litworowym stawie, które położone jest nieco niżej, więc wkrótce ruszyliśmy dalej. Dla wyjaśnienia, koleba to naturalne schronienie skalne, w której w wyjątkowych sytuacjach można przenocować. Koleb w Tatrach jest wiele, mają swoje nazwy czy też historie. Kilka miejsc było już zajętych, jednak z góry wypatrzyłam jeszcze jedno potencjalnie wolne po drugiej stronie stawu. Wyprawa kosztowała nas sporo wysiłku, więc kolacja smakowała podwójnie. Bardzo dobrą decyzją okazało się zabranie małego palnika turystycznego.
Idealne zakończenie urlopu. Piękna noc, pełnia księżyca, bezchmurne niebo i góry.

Zmarzły Staw


Niestety, następnego dnia trzeba było wcześnie wstać, bo już o 6. Przed nami kawał drogi, a przede mną jeszcze praca. Z bólem serca opuszczaliśmy kolebę. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymaliśmy się na sniadanie. Jajecznica na boczku, chleb z pasztetem i ciepła kawa w otoczeniu Pasma Gerlacha, wspaniale. Miny mijających nas turystów, bezcenne. W sumie nic dziwnego, taki zapach z rana na szlaku, apetycznie. Po dwóch godzinach szybkiego marszu dotarliśmy do samochodu. Patrząc na zegarek już wtedy wiedziałam, że się spóźnię do pracy.
Zostało po drodze zahaczyć o Nowy Targ i wysadzić Miłosza (Dziękuję Miłosz za wyprawę, do następnej :)), a następnie już prosto do Makowa. Lekko zmęczona, ale zadowolona i pełna entuzjazmu bezpiecznie dotarłam na miejsce.
Wniosek jaki nasunął mi się po tej wyprawie? „Jeśli się o czymś marzy i bardzo chce, należy małymi krokami, powoli to osiągać, gdyż za niewielki wkład własny można mieć piękne wspomnienia”.