Niżnie Rysy

Niżnie Rysy są trzecim pod względem wysokości szczytem leżącym na terenie Polski. Ustępują jedynie Rysom oraz Mięguszowieckiemu Szczytowi Wielkiemu (2438 m n.p.m). Góra ma cztery wierzchołki, oddzielone niewielkimi przełączkami, z których najwyższy mierzy 2430 m n.p.m. Pozostałe to południowy wierzchołek oraz Zadnia i Skrajnia Turnia.

To był szczyt odłożony na odpowiedni czas, odpowiednią chwile, odpowiednią pogodę. Tak sobie czekał cierpliwie dawna, aż przyjdzie odpowiedni moment. No i jest, jadę!!! 

Pobudka miała być o drugiej w nocy. Pech chciał, że przemknęło mi się oko na sekundę, która trwała czterdzieści pięć minut. Czeka mnie droga asfaltowa do Morskiego Oka już przy wschodzącym Słońcu (wolę iść po ciemku, żeby nie widzieć jak bardzo jest daleko), ok łyknę to jakoś 😊 Wdech, wydech opanowanie sytuacji pakowania, i parę minut po trzecie wyjeżdżam. 

Jeszcze tylko stacja benzynowa i w drogę. Hmmm tu mały problem… mam zatankować gaz, a nie mogę znaleźć przejściówki (auto pożyczone na jeden dzień), trudno… zatankuje w drodze powrotnej. 

Objeżdżam stację i zostawiam auto na włączonym silniku. Przecież tylko po napój skocze, kto mi ukradnie? A tu niespodzianka. Podjeżdża policja, a pani ze stacji mówi, że nie wolno tam stać. Co??? Podbiegam do auta i radiowozu i tłumaczę „spokojnie, już odjeżdżam”. Pan policjant wita i mówi, że trzy wykroczenia popełniłam. Jak to jakie? Wymienia, postój na zakazie, włączony silnik, brak maseczki…  ymmm aż tyle? Jak zawsze jestem uprzejma, mówię, że ja tylko po napój do sklepu. Od słowa do słowa wywiązała się miła rozmowa o górach i skończyło się na upomnieniu i spisaniu danych. Jednak są jeszcze życzliwi ludzie. 

Kolejna sytuacja tego ranka opanowana, a to dopiero początek dnia, coś mi się wydaje, że będzie ciekawy dzień. 

Przy akompaniamencie muzyki, aby mi się nie nudziło, śpiewam sobie cala drogę. W mig jestem na parkingu Palenicy Białczańskiej. Sprawdzam czy wszystko mam. Buty wysokie (najważniejsze) przywiązuje do plecaka, a w lekkich butach półtora godzinki moim „kochanym” asfalcikiem maszeruje do Morskiego Oka. 

Nie było źle, przez całą trasę nie spotkałam nikogo, oprócz kilku samochodów które mnie  minęło. Jak się później okazało kręcono jakiś film przy Morskim Oku. 

Początek nie był obiecujący, ale za to przy stawie to co lubię – cisza, słońce na szczytach, przejrzystość i przestrzeń po którą tak często przyjeżdżam w Tatry. 

A tu kolejna niespodzianka, tym razem bardzo miła, spotykam dwoje starych znajomych, którzy idą na Rysy. Krótka pogawędka, dobre słowo na drogę i rozstajemy się. Ja zostaję jeszcze chwilę, aby zjeść śniadanie i przebrać się. Przy schronisku, pojawia się w między czasie, trzech chłopaków. Dwóch z nich idzie na Rysy, a trzeci to skiturowiec. Jak się później dowiedziałam, narciarze w Tatrach w tym dniu mają zakończenie sezonu. 

Urokiem wyjść poza weekendem jest to… że jest bardzo mało ludzi i są oni bardziej sympatyczni, zagadają, jest tak inaczej, bardziej pozytywne. 

Życzę kolegom powodzenia i ruszam wokół Morskiego Oka. Staw jest już mocna roztopiony i stwarza duże ryzyko pęknięcia, dlatego podążam letnim wariantem. 

Po obejściu stawu, kieruje się w stronę Czarnego Stawu. 

Tutaj również, kieruje się na lewo i obchodzę staw. Jest pięknie po prostu doskonały dzień na wyjście w Tatry. 

Już z daleka widać, że cztery osoby podchodzą do żlebu. Tego dnia nie spisze się, mam cały dzień na wykorzystanie dobrych warunków. Obok Czarnego Stawu dochodzę do znajomego z Morskiego Oka i spory kawałek idziemy razem, wymieniając się wspomnieniami z wypadów w tatry. Zawsze to milej czas leci 😏

Przy końcówce stawu, towarzysz obiera drogę na Rysy, ja zostaję. Czas założyć raki, tu już nie przelewki, trzeba być rozważnym. 

Podejście jest dość mozolne, trzeba się przyłożyć, a że nigdzie mi się nie spieszy to patrzę na lewo, prawo uff no bajka. 

O i ponowne spotkanie pana z nartami. Nawiązuje się rozmowa i do Buli idziemy już razem. 

Śniegu jak na maj jest sporo, dodatkowo przy wysokiej temperaturze zamienia się w breję. Koniec końców nie jest jeszcze źle. 

Nad bulą, przy wystających kamieniach, mała przerwa. Chwila nieuwagi…. i poszedł kask na dół, pięknie się toczył, tylko patrzyłam kiedy się zatrzyma. Uf, w dobrym miejscu się zatrzymał. W drodze powrotnej go wezmę, o ile podmuch wiatru nie będzie szybszy niż ja. 

Tutaj kolejna miła niespodzianka, narciarz zdecydował, że idzie również na Niżnie Rysy. No i super. 

Patrząc z perspektywy podejścia wydaje się, że blisko. Trochę mylna obserwacja, podejście zajęło półtora godziny. 

Na zdjęciu powyżej doskonale widać podejście do “rysy”, na prawo, a na lewo tak po środku do Przełęczki. My idziemy na ten pierwszy po lewej od Przełęczki. 

Ślady prowadzą bardziej środkiem żlebu, my idziemy bardziej prawa strona, widać że dzień wcześniej zjechały dwie lawiny, więc cały czas czujnie w stronę celu. 

Niepozorne podejście okazuje się dość strome. Wariant zimowy jest wymagający. Zapadanie się głęboko w śnieg zwalnia tempo trasy. Ale i tak uważam, porównując przejście rysą na Rysy w zime jest bardziej wymagające. 

Proszę, jest i szczyt. O… matulu ale widoki, wszystkie szczyty widać jak na dłoni; Tatry Bielskie, Tatry Słowackie Wysokie, Tatry Polskie i to co najbardziej chciałam zobaczyć czyli Rysy z innej perspektywy. 

     Staroleśny, Wysoka, Rysy Polskie i Słowackie.

Widoczność była tak doskonała, że również było widać: Pilsko, Babią Górę, jezioro Czorsztyńskie i Pieniny. 

Widoki bezcenne, mój zachwyt i radość nie miały końca, trochę tu posiedzę, popatrzę, pomyśle i na pewno jeszcze wrócę. 

Kilka, a nawet kilkanaście fotek pamiątkowych i pora wracać. Pozostaje ostrożne zejście w stronę Buli. Mi piechotą trochę zeszło, za to znajomemu z nartami poszło w mig, trzeba się namęczyć na podejściu, za to lekko i przyjemnie zjeżdża się ze szczytu. 

Śnieg zdążył już tak się roztopić, że wpadanie co któryś krok aż po biodra na pewno będę długo pamiętać 😊

Cała, zdrowa i szczęśliwa jestem przy Buli. O proszę, jest i mój kask, czekał cierpliwie 😊 Kolejna cudowna rzecz tego dnia. Żegnam kompana przygody i w dalsza drogę powrotną idę już sama, kierując się tak jak przyszłam, czyli cały czas w stronę Morskiego Oka. 

Refleksja na koniec…. na wszystko w życiu przychodzi odpowiednią chwila. Nie warto niczego przyspieszać bo właśnie tego dnia, spontanicznie z kilkoma, perspektywy czasu, śmiesznymi przygodami osiągnęłam coś co jest bezcenne, czego nie można nigdzie kupić – szczęście bycia w Tatrach, przy pięknej pogodzie, w doskonałych warunkach i poznaniu kilku bardzo przyjaznych ludzi. To się chwali. 

Taka ciekawostka: Na Niżnie Rysy nie prowadzi żaden znakowany szlak, są one topograficznie łatwe dla średnio doświadczonego turysty, który ma obycie trochę większe w Tatrach. Jest ono legalne po wpisie do Książki Wyjść, która znajduje się w schronisku lub przez stronę internetową, gdzie dokonuje się wpisu.