To był ciężki tydzień w pracy i poza pracą. Uff dobrze, że minęło. Pora trochę odsapnąć, a żeby reset był najlepszy to jadę w Tatry.
Niewiele analizując postanowiłam już koło drugiej w nocy wyjechać. Tym razem będę próbować podejść przez Kozia Dolinkę do Żlebu Kulczyńskiego na Granaty, jeszcze tam nie byłam, zobaczę jak to wygląda.
Ale po kolei 😊 Dzień przed wyjazdem, późnym popołudniem, w taborze spraw domowych ucięłam na maszynie na wysokich obrotach dość spory kawałek palca. No choinka… wszystko do wyjazdu gotowe. Jak to nie pojadę?… Nie, nie, szybko skocze na SOR, na pewno źle nie będzie. No i nie było, trzy szwy, porządny opatrunek i w sumie mogę jechać.
Do parkingu w Kuźnicach docieram wcześniej rano, więc wolnych miejsc parkingowych jest full.
Wschód słońca wita mnie pod Przełęczą pod Kopa.
Godzinka i jestem na Hali Gąsienicowej, jak zawsze pięknie, przejrzystość idealna. Tradycyjnie śniadanie na ławeczce przy chatce z widokami na Kościelec, Świnicę itp.
Po godzinnym delektowaniu przekąskami i widokami, podnoszę cztery litery i kieruje się do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Szlakiem niebieskim, łagodna ścieżka kieruje ku stawowi. Po lewej stronie znajduje się kamień upamiętniający Mieczysława Karłowicza, kompozytora jak również taternika, współzałożyciela Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Zginął w lawinie pod Małym Kościelcem i tu właśnie znajduje się tablica człowieka który kochał góry i wiele czasu poświęcił na rozwój swojej pasji.
Urokami wczesnych wypadów jest brak ludzi i tak właśnie było i tym razem przy Czarnym Gąsienicowym. Towarzyszył mi jedynie kruk, który był oswojony i czekał na małe co nieco. Nie mam zwyczaju dokarmiać więc poskakał, po krążył i zrezygnował😊
Obchodzę staw kierując się do Koziej Dolinki. Widoki są majestatyczne. Kieruje się cały czas niebieskim oznaczeniem, przechodzę obok Zmarzłego Stawu, aż do zielonego szlaku który prowadzi na Zadni Granat. Ja kieruje się w stronę czarnego szlaku do Żlebu Kulczyńskiego.
W Koziej Dolince jak przystało zgodnie z nazwą stado kozic, hasające po okolicy.
W miejscach zacienionych są jeszcze pojedyncze płaty śniegu, tak właśnie jest przy wejściu do żlebu.
Przechodzę przez skały bokiem. Pokombinowałam trochę, aby dostać się do żlebu. Udało się. Nie zabrałam raczków, które by się przydały tego dnia.
Trzech chłopaków którzy mnie doszli, też mają w planie przejść tą trasą. Żlebem płynie woda, jest dość ślisko, ale próbujemy. Po godzinnym zmaganiu odpuszczamy w momencie, gdy pojawią się w połowie żlebu płat śniegu. Bez odpowiedniego sprzętu jest to dla mnie nie do przejścia. Ok, następnym razem lepiej się przygotuję.
Dodatkowo cały opatrunek palca nasiąknął wodą i błotem, najlepszą decyzją było odpuścić. Przebieram się więc w suche ubrania i idę dalej.
Schodzę do skrzyżowania szlaków i kieruje się zielonym na Zadnia Sieczkowa Przełęcz i na Zadni Granat.
Z Zadniego Granatu przechodzę na Pośredni Granat i dalej na Skrajny Granat. Przejście w dobrych warunkach pogodowych, przy suchej skale nie sprawia trudności, oczywiście trzeba być czujnym, mądrze stawiać kroki, wysokość jest odczuwalna.
Widoki są obłędne. Godzinka przerwy na szczycie obowiązkowa.
Ze Skrajnego Granatu schodzę już żółtym szlakiem do Czarnego Stawu Gąsienicowego.
Niebieskim szlakiem do Hali Gąsienicowej i przez Boczań na parking do Kuźnic. Cała trasa zajęła mi około dziesięć godzin, to był dobrze wykorzystany dzień przy dobrej pogodzie. Dziękuje turystce, którą spotkałam na Skrajny Granacie i użyczyła mi czystego opatrunku. Oby jak najwięcej takiej życzliwości można było spotkać w górach😊
Więcej zdjęć w galerii z tego wyjścia i do zobaczenia w następnym wpisie 😊